GAWYNDY O BUKÓWIECKICH WESELISKACH
Faktórowanie i zolyty
Faktórowanie i zolyty
Faktórowanie i zolyty
Wesele weselym, ale zacznijma uod poczóntku. Bo nojprzód musiaa przeciy być panna, kawalyr, faktór, zoulyty, smówiny, ło i co nie jyno! Uożynić sie, to nie tak ain fach! Tero majóm kómórki, internety, czaty, tik tuoki, mesyngery, a i tak sie brzydniki nie żynióm… A downi? Razym do kłypy, dziywczyta i chłopcy, to aby do powszechne szkoły chuodziyli. Zaś dali na szkoły, na nauke fachu, śli aby raczy chłopcy… Dziywczynta bóły dóma, przy mamie się uczóły. Młodzi nie loutali razym puo wsi czy na jakie wywczasy i wygiby. To by bóło nieuobyczajne! Jeszczy jo pamiyntóm, tak pińdziesiónt lot nazot, to wej wef naszym kuościele wszyjskie kuobiyty siedziały w łowkach po prawy strónie, a wszystkie chłopy po lewy!… Nó to tyż panny i kawalyry tak zanadto ni mieli uokazyji się spiknónć…
Bez to tedy bóły faktuory co faktórowali, znaczy swaty co swatali. Po wiynkszy czynści faktórami byli wuje, ciuotki abo i kuoledzy. Nieroz i uojciec abo matka byli za faktuora.
Faktór paczoł, któ do kogu by pasowoł… i wiycie, prosto mówiół chłopokowi: jes takou a takou panna, tam a tam, łyna by ci się widziaa. Mogy wos spiknónć… I tedy dogodoł chłopoka -w dómu te dziewuszki – nie tam po kyntach łyntach!
Nieroz chuopokowi jako panna sama wlecia do uoka. I tedy co robiół? Nu szukoł faktłora, co by jich dogodoł. To by bółó dur nieuobyczajne, jak by jóm sóm dzie zahoczół i kcioł się sóm dodgodać!
Nu zaś przeciy ta panna tyż musiaa kcieć. Jak ji faktór tam coś sipnół z kiym kce jóm pożynić, panna – żele chłopoka nie zna – nojprzód, dzieś tam bez ciotki i kuolegotk,i dowiedziaa sie co to za jedyn, czy robuotny, czy urodny, czy charakterny, czy nie pijok, … Nó i abo się zguodzióła, abo nie…Chyba, że jóm uojciec z matkom przymusiyli, rozmaicie bywałó…
Żele przystaa na spotkanie, chłopok na piyszyroz przyjyżdżoł, czy tam przychuodziół dó nie w nidziele po połedniu. Zawdy pod krawatkóm, eligancki. Bółe, że wiyncy się nie widzieli, bo abo łoba , abo jedne nich – nie czuło (jak to godali) – miyntki bez rymianek. Nieroz bół roz, drugi, trzeci – i tyż bóło fertyg.
A bóło tyż, że sie jakoś tak uod razu mieli ku sie, że jich coś ciungło… Jak to do dzisiej mówióm – baba nie trachtór – a cióngnie… Nu to chłopok zaczół do panny zachuodzić, a panna rada go widziaa. Tej, ale łyn móg u nie być, aby w buorne dny, szak. W buorne dny, znaczy we czwortki i nidziele! Nu, czasym tam tyż we wtuorki i sobuoty.
Jyno so miarkujcie, przychłodziół zawdy łón dó nie, zawdy po łoprzyncie na wieczór. Aby w nidziele – to po niszpuorach. Sie wykuosierowoł, wyglancowoł trzewiki, czasym wziół jaki cukierek abo co i dawaj, na zolyty!
Łojcze łocze dejcie kłynia
Bo jo nie byde siedzioł dóma
Bo jo pojady na zolyty
Bo jo nie byde bez kłobiyty
I wiycie? Żele z faktórowaniu wyszła żynioczka, tuo faktór dostawoł od młodygó póna zapłatę, po wiynkszy czynści – poure prosiónt. Ciotka Jula Śliwinioł uopowiadaa ło jednym bukówiekim kawalyrze, co mioł taki dryg do fakturowaniu, że się chwolół: Jo już ktłyryś ruok nie czymie żodne maciuory! Jo móm tyla prosiónt z mojygo faktorowaniu, że nie musze!
Wej sa tak bóło… A nastympnóm razóm uopowiym wóm , co dali się dzioło nim bóły zrynkowiny.
Faktórowanie i zolyty - tłumaczenie
Swatanie i zaloty
Wesele weselem, ale zacznijmy od początku. No bo przecież wcześniej musiała być panna, kawaler, swat, zaloty, zmówiny i co nie tylko! Pobrać się to nie taka prosta sprawa! Teraz mają komórki, internet, czat, tik tok … a i tak się utrapieńcy nie pobierają… A niegdyś? Razem dziewczęta i chłopcy chodzili tylko do szkoły podstawowej. Dalej uczyli się fachu raczej tylko chłopcy… Dziewczyny zostawały w domu i uczyły się od matki. Młodzi nie spacerowali razem po wsi, nie zabawiali się razem, nie jeździli razem na wakacje czy imprezy. To byłoby nieprzyzwoite!
Ja jeszcze pamiętam, jakieś 50 lat temu, że w naszym kościele wszystkie kobiety siedziały w ławkach po prawej stronie kościoła, a wszyscy mężczyźni po lewej! Młode panny miały swoje towarzystwo „damskie” , a kawalerowie swoje – „męskie”
To wszystko powodowało, że młodzi nie mieli wiele okazji do damsko-męskich spotkań.
Z tego powodu funkcjonowali swaci, którzy swatali. Najczęściej swatami byli wujowie, ciocie albo i koledzy. Nieraz jako swat mógł też zadziałać ojciec czy matka.
Swat obserwował, kto do kogo pasowałby… i wprost mówił chłopakowi: Jest taka a taka dziewczyna, tam a tam, ona z pewnością ci się spodoba. Mogę was umówić… I jeśli chłopak był zainteresowany, umawiał go – w domu tej dziewczyny, nie tam w jakimś podejrzanym miejscu!
Nieraz chłopakowi dziewczyna sama wpadła do oka. I co wtedy robił? Ano szukał swata, który by ich umówił. To byłby doprawdy nietakt, gdy sam ją gdzieś zagadał i zaproponował spotkanie.
Oczywiście dziewczyna też musiała chcieć. Gdy swat już rzucił, z kim chce ją swatać, dziewczyna – jeśli tego chłopaka nie znała – najpierw przez jakieś ciocie, koleżanki dowiadywała się co to za jeden, czy urodziwy, czy z charakterem, czy nie pijak, czy pracowity… No i albo się zgodziła albo nie… Chyba, że ojciec z matką ją zmusili, wtedy różnie bywało…
Jeśli zgodziła się zobaczyć, chłopak za pierwszym razem przyjeżdżał, czy też przychodził do niej w niedzielne popołudnie. Obowiązkowo w krawacie, elegancko. Bywało, że więcej się już nie widzieli, albo oboje, albo jedno z nich nie czuło, jak to się mówi – mięty przez rumianek.
Bywało też, że tak jakoś od razu skłaniali się ku sobie, że coś ich ciągnęło do siebie… Jak to dziś mawiają – baba nie traktor – a ciągnie! Wtedy chłopak zaczynał chodzić do dziewczyny regularnie, a dziewczyna chętnie go przyjmowała. Ale słuchajcie, on mógł do niej chodzić tylko w tzw. borne dni, naprawdę. W borne dni, czyli w czwartek i w niedzielę. Ewentualnie mógł we wtorek lub sobotę.
Zapamiętajcie, przychodził zawsze on do niej, do domu. Zawsze po obrządku gospodarskim wieczorem. Tylko w niedzielę po nieszporach (ok. 15.00 -16.00 przyp. autora). Wyszorował się, wyczyścił buty na błysk, czasem wziął jakieś słodycze i dalej, na zaloty!
Ojcze, ojcze dajcie konia
Bo ja nie będę siedział w domu
Bo ja pojadę na zaloty
Bo ja nie będę bez żony
I wiecie co? Jeśli ze swatanie wyszło małżeństwo, to swat dostawał od młodego pana zapłatę, najczęściej była to para prosiąt. Ciocia Jula Śliwa opowiadała o jednym bukówieckim kawalerze, który miał taki talent do swatania, że chwalił się: Ja już kilka lat nie trzymam żadnej maciory! Mam tyle prosiąt z mojego swatania, że nie muszę”
Tak właśnie było… A następnym razem opowiem wam, co działo się dalej, przed zaręczynami.
Panna i kawalyr
Panna i kawalyr
Panna i kawalyr
Dziywczynta śpiywały tak:
Za naszóm studołóm, gysi trowke skubióm
Jo za to ni mogę że mnie chłopcy lubióm
Lubieli mnie łyni z małygó dziywczyncia
Spodziywej się matka, tego roku ziyncia
A chłopoki śpiywały tak:
Do jedny jo ide, na drugóm spoglóndóm,
do trzeci się śmieje, czworty jeszczy żóndóm
Dziyczynta się chlubióm, że je chłopcy lubióm,
A chłopcy się śmiejóm, że zwodzić umiejóm
Nu szak, to się zanadto nie zminióło: dziywuchy i chłopoki dziebko inacy paczóm na zoulyty i żynioczke… Nu ale na czym my stanyli? Nu na tym, że coby dziewucha z chłopoukiym się spikła, po wiynkszy czynści poczebny bóło faktórowanie abo rajynie, szak.
Anu, bóło przeciy i tak, że się uobóło bez fakrórowaniu i rajyniu. Że młodzi się sami spikli – na jakim weselu abo innych używantach, abo przy jaki robuocie… Wej ciuotka Kunstancjou poznaa wuja Jyzefa, bo przyjachoł parówóm do nich młócić żyjto. Tak mu zakołowrocióła wef uopetynie, że zarou w nidziele przyjachoł dó nich do dóm i prosto jeji łojcu i matce paadoł, że zamiary mo poważne, szak.
W każdym mónś rajzie, jak by się sa nie spikli, nie bóło umowianiu sie wef guościńcu abo dzie pod lasym. Żele kawalyr mioł poważne zamiary, a panna się szanowaa, to uón przychuodziół dó nie dóm i fertyg.
Ady przeciy roz po roz panna szła do dómu kawalyra. Ale to łyn jum przyprowodzoł! Szed pu nióm i razym śli do jegu rodziców. Żeby sie tam samou rampała, bóło nie do pomyślyniu!
Jak już tak jakiś czas, w ty buorne dny dó nie zachuodziół, tuo się zaczynało goudać, że łyna jes jegu panna, a łyn jes jeji kawalyr. Matki się chwolóły: Mułoja Andzia ledwo osiymnostka, a już mou kawalyra. Abo wej jakou ciekawizna ciuotka zahoczóła gibasa: Anu buody Pietr, pobnoś mosz panne wef Gruotnikach!
To wszyjsko się dzioło jak łyna miaa tak 18 ,19 lot, a łyn bół po wojsku, znaczy mioł 21 lot, 22. Panna 25,6 lot to już bóła staro panna, szak, a chłopok żeby się uożyninić nu to mioł czas nojwyży do chrystusowych.
Jyno miarkujcie, panna i kawalyr to jeszczy nie narzyczóny i narzyczóno. Narzeczóny i narzeczuno, byli dopiyro po zrynkowinach. Jak już tak feste mieli sie ku sie i kcieli się żynić, to łyn nojprzód pytoł się panny (nie łyna jegu), czy bydzie jegu kuobiytóm, a jak łyna przystaa, to szed do jeje ruodziców. Żele się zguodziyli (a nie zawdy się guodziyli), to jeszczy musieli zguodzić jegu rodzice, i tyż nie zawdy się guodziyli. Na przeszkuodzie rodzicóm nojwiyncy stojoł za mały majóntek, że panna abo kawalyr za biydni wej byli… Czasym tyż sie rozchodzióło, że któreś bóło ledaco i psa wortne, abo że we wsi źle ło którym godali. Ale jak wszyscy przyśli do zguody to sa bóły zrynkowiny. Ło tam nic wielkiygu, łun ji wej nie dawoł pierścianka z brylantym jak terou. Nieroz doł kuorole, abo jak bół tajki barzy bojóncy, to na uokiynku jeje sypialki uostawiół nowe, ładne stóżki do kopki. To łyna wej wiedziaa, że kce jóm za kuobite. Łyna zaś jymy daa chustke całóm biołóm, co sama jóm uobheklowaa i wyszóła swoje inicjoły. Łod tegu czasu mówióło się, ze sóm po słowie.
Tak ci wej bóło… Nu i to jeszczy i na poczóntku lat szedziesióntych… A co bóło po zrynkowinach? Ano smówiny! Ale ło tem, nastympnóm razóm.
Panna i kawalyr - tłumaczenie
Panna i kawaler (dziewczyna i chłopak)
Dziewczyny śpiewały tak:
Za naszą stodołą, gęsi trawkę skubią
Ja za to nie mogę, że mnie chłopcy lubią
Lubili mnie oni z małego dziewczęcia
Spodziewaj się matka, tego roku zięcia
A chłopaki śpiewały tak:
Do jednej ja idę, na drugą spoglądam,
do trzeciej się śmieję, czwartej jeszcze żądam
Dziewczęta się chlubią, że je chłopcy lubią,
A chłopcy się śmieją, że zwodzić umieją
No tak, to za bardzo się nie zmieniło: dziewczyny i chłopacy inaczej patrzą na zaloty i ożenek. Ale na czym stanęliśmy? Na tym, że aby dziewczyna i chłopak ze sobą chodzili potrzebne było swatanie, albo co najmniej pośrednictwo w poznaniu się.
Bywało, że obyło się bez swatani i wszelakiego pośrednictwa. Ze młodzi sami się spotkali i spodobali się sobie, na jakimś weselu czy innych uroczystościach rodzinnych, albo gdzieś przy jakieś pracy… Ciocia Konstancja poznała wuja Józefa, bo przyjechał do nich młócić młockarnią żyto. Tak mu zakręciła w głowie, że dobry rok minął i było wesele!
W każdym bądź razie jak już ze sobą chodzili, to nie umawiali się w gościńcu (kawiarni, restauracji, przyp. autora), albo pod lasem w krzakach. Jeśli kawaler miał poważne zamiary, a dziewczyna się szanowała, on przychodził do jej domu i koniec.
Raz po raz i owszem, panna szła do domu kawalera. Ale to on ją tam przyprowadzał! Szedł po nią i razem szli do domu jego rodziców. Było nie do pomyślenia, żeby dziewczyna sama się tam pakowała!
Jeśli już jaki czas – oczywiście tylko i wyłącznie w borne dni – do niej przychodził, to zaczynało się mówić, że ona jest jego panną, a on jest jej kawalerem. Matki się chwaliły: Moja Andzia ledwo 18 lat skończyła, a już ma kawalera! Albo jakaś ciekawska ciocia zaczepiła chłopaka: Hej, Piotr, podobno masz pannę w Grotnikach?
To wszystko działo się, gdy ona miała 18,19 lat a on był po wojsku, czyli miał 21, 22 lata. Panna dwudziestopięcioletnia czy dwudziestosześcioletnia była już starą panną, a chłopak na ożenek miał czas do lat chrystusowych (33 lata, przyp. autora).
Ale pamiętajcie: panna i kawaler to jeszcze nie narzeczona z narzeczonym. Narzeczoną z narzeczonym byli dopiero po zrękowinach. Kiedy już faktycznie skłaniali się ku ożenkowi, to on ją pytał się, czy zostanie jego żoną. Jej nie wypadało pierwszej tego powiedzieć…Jeśli się zgodziła, szedł do jej rodziców. Jeśli się zgodzili (a nie zawsze się godzili), to jeszcze musieli się zgodzić jego rodzice, a też nie zawsze się godzili! Brak zgody najczęściej wynikał z tego, że któreś było za biedne… Czasem też chodziło o złe prowadzenie się i złą opinię we wsi panny lub kawalera. Jak się wszyscy zgodzili to były zrękowiny. Nie była to żadna wielka uroczystość, nie było jak dziś pierścionka z brylantem… On dał jej korale albo wstążki. Byle nie buty, to była zła wróżba, że panna w nich odejdzie. Często, gdy kawaler był nieśmiały, kładł wieczorem wstążki do czepka na okienko izby w której narzeczona spała. Ona wiedziała, co to znaczy! Dziewczyna zaś, na zrękowiny dawała chłopakowi białą chusteczkę pięknie obrobioną biała szydełkową koronką i z wyhaftowanymi białą nicią swoimi inicjałami. Od tego czasu mówiło się że są po słowie, czyli są narzeczonymi.
Tak to właśnie było… A co było dalej? Ano zmówiny. Ale o tym następnym razem.
Smówiny (zmówiny)
Smówiny (zmówiny)
Smówiny (zmówiny)
Nu szak, jak już młodzi byli po słowie, a matki i uojce się nie przeciwióły żynioczce, to trzebno bóło zrobić wej, smówiny. Smówiny bóły zawdy w nidziele, nu tam po półydniu, i zawdy w dómu u panny. Na smówinach byli łoba młodzi, łobie matki i łoba łojce. Bóła jedza, a kawalyr z uojcym przynosiyli co uoszczejszygu, żeby do zguody przepić.
Po piysze, to wyznoczali dziyń wesela. Wesela downi bóły jyno na późnóm jesiń, zimóm abo na wiosne. Jedno, że tedy bóło nojmni robłoty na puolu. Któ by mioł czas we żniwy, abo zaś jak kopanie pyrek buroków i cukrówy! Ady to bóło niemożliwościóm. Nu a drugie, jeszczy wożniejsze: aby tedy szłó zabić świnie. Jak bóło ciepło i muchy, to już kłyniec. Nie szłó tyż przeczymać który dziyń jedze, nazbiyrać jajec i masła. Przeciy nie bółó próndu, u nos prónd założyli 1957, a kiedy wej jeszczy się dokupili lodówków , zamrażarów! A bez tegu ta jedza zaro jachaa, rug cug dostaa śtycha i by się głoście pochorowali!
Pło drugie. Na smówinach godało się, dojś bydzie guości z które stróny. Wiycie, tedy na weselach wcale nie bóło tak dojś guości. Pamiyntejcie, że wesela bóły dóma, u panny młode, wielgie wesela nastoły jak zaczyli ruobić na salach abo restołracyjach. Po wiynkszy czynści guości bóło śtyrdziestu do szejździesiunci – bracioł, siuostry, matki, uojce , babcie, dziadki, krzaśni, kuzyni i kuzyńki, to już nieroz nie wszyscy! Jak mnij bóło uosób dóma, to tam jeszcze jakie wuje i ciuotki.
Po trzecie, ustolali dzie młodzi bydóm mieć pomiyszkanie po ślubie. Tero idóm na swuoje i fertyg, downi, żele nie łostawoł który na guospodarce, to u kogóś sa musieli mieć choćby jednóm izbe – i to na smówinach bóło wej naznaczóne. Tej ale miarkujecie, przed ślubym to razym nie siedzieli, nie, nie, jak tero, szak…
Nu i puo trzecie: dlo poniektórych nojwożniejsze: majóntek. Na smówinach nieroz bóło uostro! Doś panna dostanie młyrg ziymi i w którym miejscu? Doś krów, poduchów, pierzyń, gorków, piniuchów? Szak, tak bóło. Tak samo cuo do chłopoka, jyno łyn tam pierzyń i gorków nie dostawoł w majóntku, szak. A czym byli młodzi wiynksi buogole, tym szłó uostrzy. Biydoki ni mieli tajkigu ambarasu. W pamiyntniku nasze izby regiónalny jes wspómniynie Anny Przezbórskie. Łóna w majóntku wej dostaa jedyn tygielek i pó pierzyni…
Co bóło zawdy tak samo: chłopok kupywał uobrónczki, wuydkę, popitkę (nu jakóm tam lemulade). uObstalować musioł grouczy i płaciół jym. Płaciół tyż ksiyndzu i uorganiście. Anu buody, zawdy się godało, że matka muodygó póna jedzie na wesele aby wej z torybkóm (znaczy ni mo nic duo robuoty, aby jyno mo być przy pinióndzach).
Weselisko bółó zawdy w dómu młode panny, a jeje rodzice musieli przyzorgować calusińkum jedze, obstalować i zapłacić kucharce, obstalować dziywuchy do pómocy (ty co pómogały kucharce). Nu sa tyż musieli nazwłuczyć wszyskie statki, toupy, krzesołka i uobróski. Wóm puowiym, że się barzy ulotali niż ci uod młodygu póna!
I nim zaśpiywóm, jeszczy kce to przytracić wóm: Łon się żyniół i łona tyż się żynióła. My sa do dzisiej tak gogómy: łyn jes żyniaty, łyna jes żyniato. Jednako.
A co wóm zaśpiywóm? Nu co by jak nie w siyni dół!
W siyni dół, w siyni dół za stódołóm głyrka, żyni się, żyni się Rygusika córka
A stary Rygusik mo pinióżków wiele, wiync swoi córeczce wyprowio wesele!
Smówiny (zmówiny) - tłumaczenie
Zmówiny
Kiedy młodzi już byli po słowie, a ojcowie i matki nie sprzeciwiały się ożenkowi, trzeba było zrobić zmówiny. Zmówiny były zawsze w niedzielę po południu w domu panny młodej. Obecni byli oboje młodzi, obie matki i obu ojców. Było jedzenie, a kawaler z ojcem przynosili alkohol, żeby na zgodę wypić toast.
Na zmówinach po pierwsze wyznaczali termin wesela. Wesela były wtedy późną jesienią, zimą lub wiosną. Wtedy było najmniej pracy w polu. Kto by miał czas w żniwa, albo w czas kopania ziemniaków, buraków pastewnych i cukrowych! To byłoby niemożliwe! Ale, co najważniejsze, tylko w tym czasie można było zabić świnię!. Jak było ciepło i muchy, to się nie dało… W cieple nie szło też przetrzymywać żywności, nawet parę dni. A jak nazbierać jajek i masła? Niestety nie było prądu, u nas prąd założyli 1957 r., a kiedy jeszcze ludzie dokupili lodówki i zamrażarki! No a bez tych urządzeń jedzenie szybko się psuło i goście by się pochorowali.
Po drugie. Na zmówinach ustalało się ilu będzie gości z której strony (młodego i młodej). Wiecie, wtedy na weselach nie było wcale tak dużo gości jak nieraz się opowiada. Pamiętajcie, że wesela były w domach, wielki wesela nastały dopiero, gdy urządzano je na salach wiejskich i w restauracjach. Najczęściej na weselu było 40 do 60 osób – bracia, siostry, matki, ojcowie, babcie, dziadki, chrzestni, kuzyni i kuzynki, i to już przeważnie nie wszyscy. Jak rodzina była mniej liczna to czasem jacyś wujowie i ciocie.
Po trzecie, ustalali gdzie młodzi zamieszkają po ślubie. Teraz idą na swoje i już, a kiedyś, jeśli któreś z nowożeńców nie zostawało na gospodarstwie, to u kogoś z rodziny musieli mieć choćby jeden pokój – i to na zmówinach było od razu wyznaczone. Ale uwaga: nie do pomyślenia było, by mieszkali razem przed ślubem.
No i po trzecie, dla niektórych najważniejsze: posag. Na zmówinach nieraz była ostra atmosfera! Ile panna dostanie mórg ziemi i w którym miejscu? Ile krów, poduszek, pierzyn, garnków, pieniędzy? Tak było…Tak samo co do chłopaka, tylko on pierzyn i garnków w posagu nie wnosił. A czym byli to zamożniejsi ludzie, tym bardziej się handryczyli. Biedacy nie mieli takiego kłopotu. W pamiętniku naszej izby regionalnej jest wspomnienie Anny Przezbórskiej. Ona w posagu dostała jeden garnuszek z rączką i pół pierzyny…
Co było nieodmienne: chłopak kupował obrączki, wódkę i popitkę (napoje). Zamawiał orkiestrę, i płacił jej. Płacił też księdzu i organiście. Mówiło się, że matka młodego pana jedzie na wesele tylko z torebką (to znaczy, że nie musi nic robić, ma mieć tylko pieniądze)
Wesele było zawsze w domu panny młodej, a jej rodzice musieli naszykować całe jedzenie, również zamówić i zapłacić kucharce oraz zamówić dziewczyny do obsługi. Musieli też pożyczyć i poznosić wszystkie naczynia stołowe, garnki, krzesełka i obruski. Z całą pewnością mieli więcej pracy niż strona pana młodego.
I zanim zaśpiewam, chcę jeszcze podkreślić: on się żenił i ona się też żeniła. My tak mówimy do dziś: on jest żonaty, ona jest żonata, jednakowo dla obu.
A co wam zaśpiewam? No a co by, jak nie W sieni dół!
W sieni dół, w sieni dół, za stodołą górka, żeni się, żeni się Rygusika córka
A stary Rygusik ma pieniążków wiele, więc swojej córeczce wyprawia wesele!
Rychtujymy się do wesela
Rychtujymy się do wesela
Rychtujymy się do wesela
Co tam terou zrobić wesele! uObstalować restouracjóm, kupić lump na rzyć, uodśtafirować się i jachane!
A douwni, nie bóło ci tak ain fach… W szczególniości stróna młode panny musiaa wczas napoczónć przygotowania. Nojwoużniejsze – trzebno bóło upaś fest śwańtuche! Tako weselnou świnia musiaa być wielgachnou, to pasło sie jóm… nu sa dobre pó roku! Pasowało by tyż mieć cielouka do zabiciu… Żele nie, to czebno bóło gó w czas uobstalować i zaś kupić. Z miyszanygo miysa bóła duoś lepszou kiołbacha! Młody mioł lepi, jyno szporoł piniuchy i kupowoł szpryt, żeby zaś zrobić przepolanke. Żele kcioł mieć dobrych grouczy, to tyż musioł ich w czas uobstalować, bo na uostanióm chwile, to uostały by mu jyno papudroki.
Wożne bółó tyż zanieś na zopowiedzi i podać ksiyndzu dziyń ślubu. Tyla, że żodnych nauk przedmałżyńskich nie bóło! Nu jak bół uobski kawalyr czy panna, ksióndz nie znoł, to się tam czasym o co spytoł z katechizmu. Ciuotki Kundzi ruodym z Siekływka się spytoł, dojś uosób mo Trójca Świynto. A ciuotka już tak bóła wej przejynto tym weselym, że wypolóła: Śtyrdziestu razym z muzykantami! Prześmiywali się z tyż z tajkiygo jednygo, co się tu w Bukówcu wżyniół, a bół oż z Czoczyka. Plebón się gó pyto: A ty wiysz syjnu, co to jest tyn świynty stan małżyński? A łyn wej muocno zmarkuotnioł, szpyjknół bojónco na narzeczónóm, i cichuśko do ksiyndza zagodoł: Jo już tak terou pómału miarkuje, ale chyba jes za późno… Szak…
Na zopowiedzi tuo sa niesło się na trzy miesiónce przed weselym. uOfiare dawoł ksiyndzu zawdy chłopok. Zopowiedzi wyjchłodzióły tam… tak kole miesiónca przed weselym. Jak wej piyszyroz po nidzielnych mszach ksióndz uogłosiół: Do stanu małżyńskiygo zawiyrajóm się nastympujónce łosoby.., to sie mówióło, że tyn a tyn spod z ambony, czy że ta a ta spadła z ambony.
Tak tyż bez dwa mesiónce, abo nieroz wiyncy, weselno matka, znaczy matka młode panny, zorgowaa jajca, masło, sa warzyjwa wszelakie… Ady wej nic nie bóło kupne, wszysko swoje! Tyż farynie, mónke, rozmaite przyjprawy… Jajca, cuoby się nie psuły, czymało się wew kuoszykach ze żytniymi ziorkami. Wef tych ziorkach mogły sa leżeć nawet i trzy miesiónce! A pamiynto jeszczy chtu, że przed weselym to wszyskie sómsiady i krewni znosiyli do dómu weselnygo jaja, a wef uostaniym tyjguodniu masło, warzywa, co któ mioł! Tak so wej pómogali!
Ady jeszczy zaproszynia na wesele. Nie bóło wej takich na papiórku. Młodzi do każdygu śli do dóm i każdygu ładnie prosiyli na swojy wesele.
Trzebno jeszczy nadminić, że po smówinach, młodzi wrejście mieli dziebko pofolgowane. Mogli wiyncy być razym, nik ich nie pilnowoł, nawet mogli jachać dzie razym, nu znaczy na jaki torg abo na puole.
Jak puojedziesz uorać, to mnie przyjdź zawołać,
jo ci byde pogouniać da dana, jo ci byde pogouniać.
Jak złożymy zougón, pojadymy do dóm,
bydymy się namouwiać da dana, bydymy się namouwiać.
Jak się namówiymy, to się uożyniymy,
bydymy się szanuować da dana, bydymy się szanuować.
I złowiymy rybke, włożymy w kuolybke
bydymmy jóm kuolybać da dana, bydymy jóm kuolybać.
Rychtujymy się do wesela - tłumaczenie
Szykujemy się do wesela
Co za problem dziś zrobić wesele! Zamówić restaurację, kupić jakiś strój, wystylizować się i na wesele!
A dawniej nie było to takie proste. Szczególnie strona panny młodej musiała wnet zacząć przygotowania. Najważniejsze – trzeba było utuczyć sporą świnię. Taka weselna świnia musiała być bardzo duża, to i pasło się ją ponad pół roku. Byłoby dobrze mieć też cielę, ale gdy wiadomo było, że własnego nie będzie, trzeba było w porę u kogoś zamówić i potem kupić. Z mieszanego mięsa była lepsza kiełbasa! Pan mody to tylko oszczędzał pieniądze i kupował spirytus, żeby potem zrobić przepalankę. Jeśli chciał mieć dobrą orkiestrę, to też musiał ją dużo wcześniej zamówić, bo na ostatnią chwilę to zostaliby mu tylko partacze.
Ważne było też zanieść na zapowiedzi i podać księdzu dzień ślubu. O tyle dobrze, że żadnych nauk przedmałżeńskich nie było. Chyba, że sprawa dotyczyła kawalera czy panny, których ksiądz nie znał, to czasami zadawał jakieś pytania. Ciotki Kundzi – rodem z Siekówka – spytał się ile osób ma Trójca Święta. A ciocia przejęta swoim weselem wypaliła: Czterdziestu razem z muzykantami. Żartowali sobie też z takiego jednego, który wżenił się w Bukówcu, a był aż z Czaczyka. Pleban się go pyta: A ty wiesz synu, co to jest ten święty stan małżeński? A on bardzo posmutniał, zerknął bojaźliwie na narzeczoną i cichutko powiedział księdzu: Ja już teraz powoli się orientuję, ale chyba jest za późno…
Na zapowiedzi niosło się na trzy miesiące przed weselem. Ofiarę dawał zawsze chłopak. Zapowiedzi wychodziły jakiś miesiąc przed weselem. Gdy pierwszy raz po niedzielnych mszach ksiądz czytał: Do stanu małżeńskiego zawierają się następujące osoby…, to się mówiło, że te osoby spadły z ambony.
Jakoś na dwa miesiące przed weselem, a nieraz i więcej, weselna matka (matka młodej pani) zaczynała zbierać i zostawiać jaja, masło (klarowali, przyp. autora), różne warzywa. Z tych rzeczy nic nie było kupowane, wszystko swoje. Również cukier, mąkę, przyprawy. Jajka, żeby się nie psuły, trzymano w koszykach wypełnionych ziarnem żyta. W ziarnie jaja mogły leżeć nawet trzy miesiące.
A kto pamięta jeszcze, że przed weselem wszystkie sąsiadki, krewni, znajomi znosili do domu weselnego jaja, a w ostatnim tygodniu przed weselem również masło. Tak sobie pomagali!
I jeszcze zaproszenia na wesele. Nie było takich papierowych. Młodzi szli osobiście do każdego domu i każdego pięknie zapraszali na swoje wesele.
Należałoby nadmienić, że po zmówinach młodzi mieli trochę więcej swobody we wspólnych spotkaniach. Mogli częściej być razem, nikt ich nie pilnował, mogli nawet razem gdzieś jechać, na przykład na targ albo na pole.
Jak pojedziesz orać, to mnie przyjdź zawołać,
ja ci będę poganiać da dana, ja ci będę poganiać.
Jak skończymy cały zagon, pojedziemy do domu,
będziemy się namawiać da dana, będziemy się namawiać.
Jak się namówimy, to się pobierzemy,
będziemy się szanować da dana, będziemy się szanować.
I złowimy rybkę, włożymy w kołyskę
będziemy ją kołysać da dana, będziemy ją kołysać.
Za trzy dny wesele
Za trzy dny wesele
Za trzy dny wesele
Za trzy dny wesele! Zacznijma uod tegu, że wesela w Bukówcu jeszczy w latach sześćdziesiónych uodbywały sie zawdy we wtuorki abo śruody. W sobuote bółe po wszyskiymu!
A fiber zaczynoł sie jaki tydziń nojprzód. Ludzie, co to bóła lotanina i szwóng! Wy so to wystanówcie: we waszym dómu, abo pomiyszkaniu, bydzie za mómynt tańcować, jeś, pić, – bez trzy dny – 60 uosób! Do tegu dwajścia dziecioków bydzie lotać tam i nazot, do tegu we waszy kuchni dlo tych wszystkich ludzi bydzie szykowano jedza! Umicie so to wystanowić?
Ale wróćma sa jeszczy który dziyń pryndzy. Kucharka przychodzióła już tydziń przed weselym, żeby narobić makarónu. Na trzyj -śtyry dny przed weselym , dostawaa w łob świnia i cielok, tedy tyż robiyli wyroby: lebere, salcesón, kiszki. Rzejźnik peklowół miyso na kiołbache, ale robiół jum dobiyro dziyń do weselu. Ze świni uostowiali tyż miyso na uobiod i do biguosu, robiyli siekane i galat. Nu i bymbuór smuolcu! Wszysko wej smażyli na smuolcu…
Kucharka przychodzióła zaś znowy na trzyj dny przed weselym. Z matkom weselnóm, muodóm pannóm, jeje siostrami i kuoleżankami, bez ty trzyj dny robióły jedze: smażóły miysa, piekły ploucki, robióły kluchy na lumpie. Trzebno tyż bół trzepnónć kury na rosół weselny, wypytwać je, a w przeddziń wielgi toup rosołu uklektać. Guospodyni piekła tyż chlyb.
Tuo wszyjskuo robiółó się wef kuchni w dumu panny młode! Nu tyż – jak któ mioł -wef latowy kuchni… A czymało się wszyjsko wef kumuorze i w sklepie.
W przeddziń wesela roznosióło się weselny ploucek po sómsiadach. Tak wej robiymy do dzisiej. Weselny ploucek, to ploucek na uokruchach (na młodziach), a uokruchy muszóm być musowo na maśle!
Trzebno bóło wej poznosić uod sómsiadów wszystkie skarupy: talyrze miołkie i dymbojkie, fiżanki, kielónki, łożki, nuoże, widelce, toupy, gornyszki, patele, nabiyrki, wazy i co nie jyno! Nik ni mioł skarupów na śtyrdzieści czy szejśdziesiónt uosób!
Dziyń przed weselym, ze wszyjstkich izbów w dómu panny młody wynosiyli wej sprzynta: łyżka, szoufki, szoufyszki – do gołe podłojgi. Wszyjsko bóło kantowane na głyre, upkane jak się dało. Łyżka bóły ustawiyne jak noleży, bo przeciy tam dómowniki spali, a w same wesele to niejedyn głość się tam legnół. Nu dur rewolucjoł!
Jyno pón młody so fujtoł! Tyjdziń nojprzód narobiyli przepolanki na szprycie, przy tyjm się utunkali na całygo! Chłopy zawdy majóm lepi… A śpiywały te kawalyry tak:
Siwy kóń pody mnóm, siodej dziywcze zy mnóm
czymej się łogóna, bydziesz moja żóna
Nu i dziyń przed weselym, wszyscy szykowali się na purtelam, ale ło tem – nastymnóm razóm.
Za trzy dny wesele - tłumaczenie
Za trzy dni wesele!
Za trzy dni wesele! Zacznijmy od tego, że wesela w Bukówcu jeszcze w latach sześćdziesiątych odbywały się zawsze we wtorki albo środy. W sobotę to było już po wszystkim!
A zakręcone dni zaczynały się jakiś tydzień przed weselem. Ludzie, co to była za bieganina, co za wariactwo! Wy sobie wyobraźcie: w waszym domu – czy mieszkaniu – będzie za chwilę tańczyć, jeść, pić, i to przez trzy dni, 60 osób! Do tego dwadzieścioro dzieci będzie biegać tam i z powrotem, do tego w waszej kuchni dla tych wszystkich ludzi będzie przyrządzane jedzenie! Potraficie sobie to wyobrazić?
Ale wróćmy jeszcze parę dni wcześniej. Kucharka przychodziła już tydzień przed weselem, żeby narobić makaronu. Na 3-4 dni przed weselem , szła pod nóż świnia i cielak, wtedy też robiono wyroby: wątrobiankę, salceson, kiszkę. Rzeźnik peklował mięso na kiełbasę, ale robił ją dopiero przeddzień wesela. Ze świni zostawiano też mięso na obiad i do bigosu, robiono mięso mielone i galaretę. No i wiadro smalcu! Wszystko wówczas smażono na smalcu.
Kucharka przychodziła ponownie trzy dni przed weselem. Z matką weselną, młodą panną, jej siostrami i koleżankami, przez te trzy dni robiły jedzenie: smażyły mięsa, piekły placki, robiły pyzy drożdżowe. Trzeba też było zabić kury na rosół weselny, je, a w przeddzień ugotować wielki gar rosołu. Gospodyni piekła też chleb.
To wszystko robiło się w kuchni w domu panny młodej! Jak ktoś miał, to także w pralni (letniej kuchni), a trzymało się wszystko w spiżarni i w piwnicy.
W przeddzień wesela roznosiło się weselny placek po sąsiadach. Tak zresztą robimy do dziś. Weselny placek, to placek drożdżowy, a jego okruchy muszą być koniecznie na maśle!
Trzeba było też poznosić od sąsiadów naczynia: talerze płaskie i głębokie, filiżanki, kieliszki, łyżki, noże, widelce, gary, garnki, patelnie, chochle, wazy i co nie tylko! Nikt nie miał zastawy na 40 czy 60 osób!
Dzień przed weselem ze wszystkich pokoi w domu panny młodej wynosiło się meble: łóżka, szafki, szafeczki – do gołej podłogi. Wszystko było upychane na strychu, ściśnięte jak się dało. Łóżka były ustawione jak należy, bo przecież tam spali domownicy, a w samo wesele to i niejeden gość się tam położył. No prawdziwa rewolucja!
Tylko pan młody miał luz! Tydzień przed weselem narobili przepalanki na spirytusie, przy tym się nieźle wstawili, no luzik! Mężczyźni zawsze mają lepiej… A śpiewali sobie kawalerowie tak:
Siwy koń pode mną, siadaj dziewczę ze mną
trzymaj się ogona, będziesz moja żona
A, no i dzień przed weselem, wszyscy szykowali się na purtelam, ale o tym – następnym razem.
Purtelam
Purtelam
Purtelam
Purtelam, purtel… Jak zwoł tak zwoł, my wej sa tu wiymy o co się rozchuodzi, ale jak chtu nie wiy, to muoże jednakuowoż wyklaruje co i jak. Moja matka, ruocznik tyjsióndz dziewińcet dwajścia uosiym, przed szejździesióntóm rocznicóm ślubu spisaa spómninia ze swojygo wesela, co bóło w tyjsióndz dziewińcet pińdzisóntym dziewióntym r. Tak pisaa o purtelamie:
„Tymczasem zrobióło sie ciymno. Zaczóła się czaskanina ćkła – wiadomo purtelam. Było tego muocno dużo, wiync od rychłygo rana – sprzóntanie. Na szczyście sómsiod Tómek pómóg – wywiyz i zakopoł na swojym puolu dwa małe wuozy ćkła”.
Purtelam downi bół zawdy na wieczór przed weselym, zawdy przed dómym panny młode. Zaczynali jak się ściymnióło i rómbali tak do jedenoste… Pod dóm panny młode przychodziyli sómsiady, kuoledzy i kuolegotki, krewni, starzy, młodzi, nu pó wsi -po prowdzie każdyn, któ kcioł! Przynosiół flaszki abo ćkiołka, abo co – bele z biołygo ćkła, ooo – tak pukoł jedne o drugie, i sruut! Rozchalsół to przed dómym. Ło nieroz to przynieśli i cały kłoszyk abo miech ćkła, czasym i cołóm toczke przypkali! Musiało być duoś hałasu i duoś ćkła, bo to przynosióło szczynście młodym! I przynosi po dziś dziyń, bo dali to robiymy, jyno dziebko inacy.
Każdymu, któ przyszed i dopołniół szczaśniynciu ćkła, pón młody polywoł, a nie żałowoł! Zaś znowy wej panna młodo czynstowaa pokrajanóm na kawolidki kiołbasóm weselnóm i plockiym weselnym. Wszyscy so robiyli śpuort z młodych, było dużo śpiywaniu i chichraniu. Śpiywali tyż młodym Sto lot i życzyli dobrygu życiu. Postoli, pogodali, popiyli, spucnyli – i śli do dóm. Któryn bół kwadrans, a któryn i guodziny…
Czasem młodym się popsociyli, tej, wyćpiyli pod chałupe pipcie abo sieczke. Pó biydy jak rano bóło sucho i nie wioło. Ale jak wioło – nie dej Buoże wija abo ciuota, jak bóła breja, abo jeszczy jak rano przymarzło, to uchronianie tegu pipciu i słómska bóło dur muoryngóm. Ale tam sie nik nie uobrożoł, nu czasym popierunowoł… Skorno świt rano wszyscy: młody, młodo, sómsiady, wszyjscy sa sprzóntali te ćkło i co nie jyno! I to musieli wczas się uwinónć, buo wesela bóły uo dziewiónty abo dziesiónty rano, a uod uysmy sie zjyżdżali wej guoście! Jeszczy na poczóntku lat siedymdziesióntych tak wej bółó, dziewiónto, głyra dziesiónto guodzina!
Wiycie, my tu dali mómy purtelamy, jyno niekuniecznie przeddziń wesela, niekuniecznie u panny młody, a ćkło czebno grzecznie szczasnónć na toczke abo do jakie kasty, co jóm młodzi uszykujóm… Jo wóm to uopisze i so poczytocie, jak to terou t rychtyg wyglóndo.
A na kuyniec wej musi być śpiywka, tako z purtelamu:
Pijma, żyjma, biydy sie nie bójma,
bo jak przyjdzie lato , zarobiymy na to
bo jak przyjdzie lato , zarobiymy na to!
Purtelam - tłumaczenie
Purtelam
Purtelam, purtel…Jak zwał, tak zwał – my miejscowi wiemy o co tu chodzi, ale jak ktoś nie wie, to ja wyjaśnię. Moja mama, rocznik 1928, spisała wspomnienia ze swojego wesela, które było w 1959 r. O purtelamie pisała tak:
Tymczasem zrobiło się ciemno. Zaczęło się rozbijanie szkła – wiadomo, purtelam. Było tego bardzo dużo, więc od wczesnego rana – sprzątanie. Na szczęście sąsiad Tomek pomógł – wywiózł i zakopał na swoim polu dwa małe wozy szkła.
Purtelam dawniej był zawsze na wieczór przed weselem, pod domem panny młodej. Uczestnicy zaczynali jak tylko się ściemniło i walili tak do 23ciej. Pod dom przychodziło pół wsi, jak nie więcej: sąsiedzi, koledzy, koleżanki, krewni, starzy, młodzi, zwyczajnie każdy kto chciał. Oczywiście nie wszyscy na raz – jedni odchodzili, następni przychodzili. Każdy przynosił jakieś butelki, słoiki, cokolwiek szklanego – byle z białego szkła. Tak właśnie stukał jeden o drugi (pokazujemy) i jak tylko pokazali się młodzi – ciach! rozbijał przed domem.
Nieraz żartownisie przynieśli cały koszyk albo worek szkła, nieraz przypchali całą taczkę. Musiało być dużo hałasu i dużo szkła, bo to przynosiło szczęście młodym. I przynosi po dziś dzień, bo my to robimy dalej, tylko ciut inaczej.
Każdemu kto dopełnił rozbicia szkła, młody pan polewał wódkę weselną, a nie żałował! Panna młoda zaś, częstowała wszystkich pokrojoną na kawałeczki kiełbasą weselną i plackiem weselnym. Wszyscy żartowali sobie z młodych, było dużo śpiewu i dużo śmiechu. Śpiewano też Sto lat i życzono młodym dobrego życia. Uczestnicy purtelamu postali, porozmawiali, popili, zjedli – i szli do domu. Niektórzy byli kwadrans, a inni godzinę…
Często młodym robiono różne psoty, na przykład wyrzucono pod dom worek pipcia (pozostałość po darciu pierza, przyp. autora) albo sieczki ze słomy. Pół biedy, jak było sucho i nie wiało, ale gdy wiało, a nie daj Boże był silny wiatr, jeszcze z wirami powietrznymi, jak było błoto, a jeszcze jak jeszcze to rano przymarzło, to sprzątanie tego pipcia i słomy było mordęgą! Jednak nikt się nie obrażał, nie raz i nie dwa ktoś zaklął… Od wczesnego ranka wszyscy: młoda panna, młody pan, sąsiedzi, wszyscy sprzątali to szkło i co nie tylko! I to musieli się prędko uwinąć, bo wesela były o dziewiątej, góra o dziesiątej rano, a od ósmej już zjeżdżali się goście! Jeszcze na początku lat siedemdziesiątych tak było: dziewiąta, góra dziesiąta.
Wiecie? My dalej mamy purtelamy, tylko niekoniecznie w przeddzień wesela, niekoniecznie u panny młodej, a szkło trzeba grzecznie i kulturalnie rozbić na taczce albo w jakieś skrzyni, co ją młodzi do tego celu uszykują. Ja wam to opiszę i sobie poczytacie i obejrzycie, jak to teraz wygląda.
A na koniec musi byś śpiewka, tak z purtelamu:
Pijmy, żyjmy, biedy się nie bójmy,
bo jak przyjdzie lato , zarobimy na to,
bo jak przyjdzie lato , zarobimy na to!
Już ci pora do kościoła
Już ci pora do kościoła
Już ci pora do kościoła
Anu buody! Co to się wyprouwiało w sóm dziyń wesela!
Dóm weselny, znaczy dóm panne młody, od rana buł uszykowany na gości. Nad dźwiami wisiaa tablica „Szczyś Buoże muody pourze”, a wkoło dźwi wiół się kraniec z gryczmunu. Przed dómym, już tak jna głuodzine, pótora przed wyjściym, grali muzykanty. Jeszczy po drugi wuojnie dudziourze, tyż banduniou ale już tak od półowy lot pińdziesióntych to takie uorkiestry: skrzypce, akordiun i porkusjou. Jak jyno przyjachoł abo przyszed jaki guoś – już rżnyli powitalnygo marsza. Guoście byli zwożyni na wesele obstalowanóm bez póna młodygu bryczkóm, a zaś późni taksówkóm. Guoście, skrno się zwalyli, świgali kapeli pinióndz i śli do pokoju, dzie kucharki już naszykowały skibki z uobładym i ploucek.
Krawcewou, co szuła suknie ślubnóm, uoblykaa panne młodóm, upinaa ji obowiózkowo wiónek z merty pod welónke, merte tyż upina na sukni.
Wożne figury to byli drużba i drużbiniou, jeszcze roz kiedyś bół piyszy drużba i drugi, sa dwóch, ale za moje pamiynci, w latach sześcisióntych bół jedyn. Drużba i drużbiniou zawdy byli to nieżyniaci chłopoki i dziywuszki i zawdy bliskou rodzina abo koleżyństwo. Drużba zarzóndzoł na weselu całum włydkóm i bół prawóm rynkóm i puowiernikym póna młodygu. Drużbinioł zarzóndzaa zakónskami, porzóndkiym, i bóła zufanóm panny młode.
Drużbiniou parowaa młodych. Wszyscy nieżynaci na weselu, to byli „młodzi”, mówiółe się, że „jes na weselu za młodygo” abo „za młodóm”. Miaa na kartce wypisane jaki chłopok mo być poróm z jakóm dziywuszkóm. I nie buło przebiyraniu i muków , tak jak ustalili, tak bóło, bez całe wesele się razym czymali i tańcowali, bo inacy by godali że tam które świgało dupum. Nie bóło że so panan prosióła kogu kcia, abo chlłopok, mieli z przydziołu i tyla. Aby panna i kawalyr po zrynkowinach byli poura.
Drużbina miaa naszykowane tajkie stóżki z mertóm, dawaa pannie, a ta przypina do klapy chłopokowi. Łyn dawoł ji bukiyt i już byli takou weselnou pora, nieroz aby na wesele , a nieroz co z tegu bóło.
Wrejście przyjyżdżoł młody pón – eligancko łobleczóny wedle mody, tyż z stużkóm i mertóm, w biołych rynkawiczkach, z bukiytym, Nu ty bukiyty, welóny i suknie to wiycie, tak nastoły przed krłytko przed włojnóm, bo przód pany szły do ślubu i w bukówieckim stroju z kłościelnóm ksióżkóm, a nie z bukiytym.
Wygalantowanou panna młodo wchuodzióła do wielgie izby. Z panym młodym klynkali na jakim rynczniku abo chuodniczku i bóło błogosławiństwo. uOjce i matki kruopiyli młodych świyncónóm wuodum i błogosławiyli. Anu buody, matce i pannie muody nie rouz poleciały płaczki… Jeszczy przed wyjściym swuojóm przemuowe mioł drużba, ale wej tero już tegu ni ma…
Do kuościoła, sa nazout tyż, cały wesele szło na piechuotkę, puo nogach. Czy wioło czy loło, czy do kościoła mieli kawolidek czy kawoł drugi. Śli zawdy wedle porzundku: prowadziół piyszy drużba z drużbinium, za nimi drugi drużba z drużbinióm, zaś w pourach wszyscy co byli za młodygo, zaś wszyjskie guoście, na kłuńcu ruodzice weselni, a cołkiym uostatniuśko – poura młodou. Jak wchuodzi duo kuościoła, to wszyjstkie poury się rozstympowały, chuopoki i chuopy na lewuo, a panny i kuebiyty na prawuo, . Muodou poura szła pomiyndzy niymi do samygu untourza, do balasków i tam wej klynkali. A młodzi całóm mszóm stoli abo klynkali na środku, za młodóm poróm. A jak młodo pora wychuodzióła, to się rozstympowali i pourami, łod drużby, wychuodziyli za młodóm poróm z kościoła. To u nos jeszczy pore lot tymu nazot bóło, ale tero już ni ma… szak…
A co śpiwali?
Siodej Maryś na włyz, jyno mi się nie smuć
– jam po ciebie przyjachoł
Czy ty ni mosz woli, czy cie gływka buoli
Czy ci uojca matki żol?
Nie żol mi uojca, nie żol mi matki
Ani żodne ruodziny
Jyno mi uciekły muoje muode lata uo młyj Buoże jedyny
Już ci pora do kościoła - tłumaczenie
Już ci pora do kościoła…
O jej! Co to się działo w sam dzień wesela!
Dom weselny, znaczy dom panny młodej, od rana był gotowy na przyjęcie na gości. Nad drzwiami wisiała tablica „Szczęść Boże młodej parze”, a wokół drzwi wiła się girlanda z bukszpanu. Przed domem, już tak na godzinę, półtorej przed wyjściem, grali muzycy. Jeszcze zaraz po drugiej wojnie dudziarze, czasem bandoniści ale już tak od połowy lot pięćdziesiątych raczej takie orkiestry: skrzypce, akordeon, trąbka i perkusja. Jak tylko przybył jakiś gość – już rżnęli powitalnego marsza. Goście byli zwożeni na wesele zamówioną bez pana młodego bryczką, a w późniejszym czasie taksówką. Goście, skoro tylko przybyli, rzucali kapeli pieniądze „do rogu” i szli do pokoju, gdzie kucharki już naszykowały kanapki z wędlinami i placek.
Krawcowa, która szyła suknię ślubną, ubierała pannę młodą: upinała jej obowiązkowo wianek z mirtu pod welon, mirt upinała też na sukni.
Ważnymi osobami na weselu byli pierwszy drużba i pierwsza druhna, dawno temu był pierwszy drużba i drugi, dwóch drużbów! Jak ja jednak sięgam pamięcią, już w latach sześćdziesiątych był jeden. Drużbą i druhną zawsze byli to nieżonaci chłopacy i niezamężne dziewczyny, zawsze z bliskiej rodziny albo bliscy koledzy. Drużba zarządzał na weselu wszelkim alkoholem i był prawą ręką i powiernikiem pana młodego. Druhna zarządzała przekąskami, porządkiem, i była zaufaną panny młodej.
Druhna parowała też tzw. „młodych”. Wszyscy stanu wolnego na weselu, to byli „młodzi”, mówiło się, że „jest na weselu za młodego” albo „za młodą”. Pierwsza druhna miała na kartce wypisane jaki chłopak ma być parą z jaką dziewczyną. I nie było wybrzydzania ani dąsów , tak jak ustalono na zmówinach, tak było!. Taka para przez całe wesele się trzymała się i tańcowała razem, bo inaczej gadano by, że któreś miało muchy w nosie. Nie było, że sobie panna czy kawaler prosili kogo chcieli, mieli „z przydziału” i już. Tylko panna i kawaler po zrękowinach byli jako para.
Drużbina miała uszykowane białe wstążki z mirtem, dawała jedną pannie, a ta przypinła do klapy marynarki chłopakowi z którym ją sparowano. On dawał jej bukiet i już byli taką weselną parą, nieraz tylko na czas wesela , a nieraz coś się z tego rodziło…
Wreszcie przyjeżdżał młody pan – elegancko przyodziany zgodnie z modą. Miał także wstążkę z mitrem, był w białych rękawiczkach, miał bukiet. O bukietach, welonach i sukniach pisałam wam wcześniej, wiecie, że zaczęły krótko przed II wojną, bo wcześniej panny szły do ślubu i w bukówieckim stroju z książką do nabożeństwa, a nie z bukietem.
Wystrojona panna młoda wchodziła wreszcie do głównego pokoju. Z panem młodym klękali na przygotowanym ręczniku lub chodniczku i było błogosławieństwo. Ojcowie i matki kropili młodych święconą wodą i błogosławili. Cóż, matce i pannie młodej nie raz poleciały łzy… Jeszcze przed wyjściem swoją przemowę miał drużba, ale teraz już tego nie ma…
Do kościoła, zresztą, z powrotem również, cały wesele szło na pieszo. Czy wiało, czy lało, czy było biało, czy do kościoła mieli blisko, czy daleko. szli zawsze parami, według ustalonego potządku: prowadził pierwszy drużba z druhną, za nimi drugi drużba z druhną, potem parami wszyscy, co byli „za młodego”, potem pozostali goście, na końcu rodzice weselni, a całkiem ostatnia – pora młoda. Gdy wchodzili do kościoła, to wszystkie pary się rozstępowały, chłopac i mężczyźni na lewo, a panny i mężatki na prawo, . Młoda para szła pomiędzy nimi do samego ołtarza, do balasków i tam klękali. Potem starsi siadali w ławkach, „młodzi” schodzili się i parami całą mszę stali albo klęczeli na środku, za młodą parą. Potem, gdy młoda para wychodziła, to się rozstępowali i parami, od drużby począwszy, wychodzili za młodą parą z kościoła. To u nos jeszcze porę lat temu było, ale już niestety nie ma…
Już tak długo gadam, ale dla cierpliwych jeszcze jednak zaśpiewam. Tak śpiewali pannie młodej, gdy wychodzili do kościoła:
Siadaj Marysiu na wóz, tylko mi się nie smuć
– jam po ciebie przyjechał.
Czy ty nie masz woli, czy cię główka boli,
czy ci ojca, matki żal?
Nie żal mi ojca, nie żal mi matki,
ani żadnej rodziny.
Tylko mi uciekły moje młode lata.
o mój Boże jedyny…
Wyszła z kościołeczka
Wyszła z kościołeczka
Wyszła z kościołeczka
Tak śpiywali, a i czasym tero śpiywajóm, jak młode państwo wychuodzi z kuościoła… Jak młodzi śli od untourza, pó mszy, to znowy śli bez tyn szpaler guości, a za niymi zawijały się po kuoleji poury: piyszy drużba z drużbinióm, drugi, zaś ci co za młodygo, zaś stasi (z bymnami), na końcu weselne uojce i matki. Tak, że tero piyszo pora to bółe młode państwo. młode państwo prowadziółe do dóm wesele. A tak po prouwdzie, to uorkiestra, łyna już czeka pod kuościołym i rżnóła marsza weselnygo. Bez wielgóm brame śli na wieś we stróne weselnygo dómu. Naprzeciwko kościoła czekała kłypa dzieciouków, bo weselnicy świgali jym wej cukiery. Papamiyntóm, bo żym sama tyż tam za dzieciouka cióngła. Jak dobre wesele, tuo my mieli połne kiesinie kanuoldów!
Czasym wesele daleko nie uszło i już byli zaczymani, znaczy ktoś zrobiół brame. Nu sie przecióngło jaki sznurek abo lene, abo jaki drużek – jak by czasy mulorze rusztowanie mieli – uwiesióło się jakie kwioutki i bóło. Wesele się zaczymywało, jak brame zrobiyli stasi to dostawali po kielichu, jak bymny to cukiery – i przepuszczali wesele. Ty bramy my dali robiymy i to barzy wymyślne. Tela, że taro dajóm całóm flaszke, a nie po kielichu. Na cały weselny drudze stoli za płotami ludzie, co by posuchać grouczy i poglapić się na weselników. Bymny siedziały przy dródze i czekały oż im śwignóm bumce.
Jeszczy pore lout po piyszy wuojnie światuowy, nouleżało sie, żeby młody pón choć rouz próbowoł ućknónć i sie wej dzie pryndko schuować. Hyjcnół dzie w kierzki za puet, abo do jakie szuopki. Tedy weselnicy, w szczególniości młode chłopouki, go szukali, bóło przy tyjm dużo śpuortu i śmiychu. Jak gó nejdli, wytośtali za chachły i uoddali pannie młody, szak. Świynte pamiynci krzasnou Jula nie rouz spumina jednygo tajkiygo z Bukływca, co się sa tak skrół u Zynguoty w chlywiku, że gó nie muogli nejś. W kłyńcu wesele poszło dali. Chłopouk nie bół zbyjt rozgarniynty, czekoł, czekoł – oż usnół. A panna muodo płakaa bez trzyj guodziyny, oż się ta ciapa uobudzióła i przywlekła na swoje wesele…
Jak już wreście duośli do weselnygo dómu , to drzwi bóły zakluczóne, a za dźwiami czekały kucharki z chlebym i suolóm. Młodzi bumbali we dźwi, a łyne się pytajóm: „Skyndy idziecie?” państwo młodzi: „Z kuościoła”. Kucharki: „Co przynósicie?” państwo młodzi: ”Błogosławiyństwo Buoże”. Kucharki: „To za mało, co jeszczy przynósicie?”, młodzi: „Świynty sakramynt małżyński”. Kucharki : „Jak tak – to wchódźcie.” Kuchary uotwiyrajóm drzwi, podajóm młodym chlyb i słyl, państwo młodzi całujóm chlyb i dzielóm się tym chlebym ze suolóm. Jak już weśli do dómu, to nie bóło tam życzyń, szampana – jak tero. Zaro siedli wedle porzóndku: młodo poura na uszykowanych krzesołkach na środku stołu w mały izbie, po bokach młodych weselni ruodzice i krzaśni, bóło tyż miejsce do ksiyndza (żele by przyszed) i do busiów i dziadków. W ty izbie nie bóło tańczone, tu stoły stoły całe wesele. Raszta siodaa w innych izbach, a bymny to w siyni, abo dzie na dwuorze, bo przy stołach tedy bymny nie siodały.
Wesele zaczynało się uod śniadaniu. Na śniodanie bóła grzono kiołbasa, świyrze, kupne bułki i herbata. Jak się najedli, to czynsto stowiali jakie dziecko na stół, żeby powiedziało młodymu państwu wiyrszyk, co go dóma nauczyli. Wszyscy suchali i klaskali. Zaś na stoły wjyżdżała tyż wuydka. Golnyli so po kielichu, dwa, młodzi pryndko wynosiyli sprzynta z dwóch izb i zaczynały się tuńce!
Wyszła z kościołeczka - tłumaczenie
Wyszła z kościołeczka
Tak śpiywali, a i czasym tero śpiywajóm, jak młode państwo wychuodzi z kuościoła… Jak młodzi śli od untourza, pó mszy, to znowy śli bez tyn szpaler guości, a za niymi zawijały się po kuoleji poury: piyszy drużba z drużbinióm, drugi, zaś ci co za młodygo, zaś stasi (z bymnami), na końcu weselne uojce i matki. Tak, że terou piyszo pora to bóło młode państwo. Młode państwo prowadzióło do dóm wesele. A tak po prouwdzie, to uorkiestra, łyna już czeka pod kuościołym i rżnóła marsza weselnygo.
Bez wielgóm brame śli na wieś we stróne weselnygo dómu. Naprzeciwko kościoła czekała kłypa dzieciouków, bo weselnicy świgali jym wej cukiery. Papamiyntóm, bo żym sama tyż tam za dzieciouka cióngła. Jak dobre wesele, tuo my mieli połne kiesinie kanuoldów!
Czasym wesele daleko nie uszło i już byli zaczymani, znaczy ktoś zrobiół brame. Nu sie przecióngło jaki sznurek abo lene, abo jaki drużek – jak by czasy mulorze rusztowanie mieli – uwiesióło się jakie kwioutki i bóło. Wesele się zaczymywało, jak brame zrobiyli stasi to dostawali po kielichu, jak bymny to cukiery – i przepuszczali wesele. Te bramy my dali robiymy i to barzy wymyślne. Tela, że taro dajóm całóm flaszke, a nie po kielichu. Na cały weselny drudze stoli za płotami ludzie, co by posuchać grouczy i poglapić się na weselników. Bymny siedziały przy dródze i czekały oż im śwignóm bumce.
Jeszczy pore lout po piyszy wuojnie światuowy, nouleżało sie, żeby młody pón choć rouz próbowoł ućknónć i sie wej dzie pryndko schuować. Hyjcnół dzie w kierzki za puot, abo do jakie szuopki. Tedy weselnicy, w szczególniości młode chłopouki, go szukali, bóło przy tyjm dużo śpuortu i śmiychu. Jak gó nejdli, wytośtali za chachły i uoddali pannie młody, szak. Świynte pamiynci krzasnou Jula nie rouz spumina jednygo tajkiygo z Bukływca, co się sa tak skrół u Zynguoty w chlywiku, że gó nie muogli nejś. W kłyńcu wesele poszło dali. Chłopouk nie bół zbyjt rozgarniynty, czekoł, czekoł – oż usnół. A panna muodo płakaa bez trzyj guodziyny, oż się ta ciapa uobudzióła i przywlekła na swoje wesele…
Jak już wreście duośli do weselnygo dómu , to drzwi bóły zakluczóne, a za dźwiami czekały kucharki z chlebym i suolóm. Młodzi bumbali we dźwi, a łyne się pytajóm: „Skyndy idziecie?” państwo młodzi: „Z kuościoła”. Kucharki: „Co przynósicie?” państwo młodzi: ”Błogosławiyństwo Buoże”. Kucharki: „To za mało, co jeszczy przynósicie?”, młodzi: „Świynty sakramynt małżyński”. Kucharki : „Jak tak – to wchódźcie.” Kuchary uotwiyrajóm drzwi, podajóm młodym chlyb i słyl, państwo młodzi całujóm chlyb i dzielóm się tym chlebym ze suolóm. Jak już weśli do dómu, to nie bóło tam życzyń, szampana – jak tero. Zaro siedli wedle porzóndku: młodo poura na uszykowanych krzesołkach na środku stołu w mały izbie, po bokach młodych weselni ruodzice i krzaśni, bóło tyż miejsce do ksiyndza (żele by przyszed) i do busiów i dziadków. W ty izbie nie bóło tańczone, tu stoły stojały całe wesele. Raszta siodaa w innych izbach, a bymny to w siyni, abo dzie na dwuorze, bo przy stołach tedy bymny nie siodały.
Wesele zaczynało się uod śniadaniu. Na śniodanie bóła grzono kiołbasa, świyże, kupne bułki i herbata. Jak się najedli, to czynsto stowiali jakie dziecko na krzesołek, żeby powiedziało młodymu państwu wiyrszyk, co go dóma nauczyli. Wszyscy suchali i klaskali. Zaś na stoły wjyżdżała tyż wuydka. Golnyli so po kielichu, dwa, młodzi pryndko wynosiyli sprzynta z dwóch izb i zaczynały się tuńce!
Hej grocze grejcie
Hej grocze grejcie
Hej grocze grejcie
Skorno jyno młodzi wytośtali wszyjskie stoły i krzesołka z izbów do tańczyniu, grocze stawali w norożniku. Dudziorzóm dawali stół i na tym wej stole tak siedzieli purzytami i tak grali bez cały czas. Wesele zaczynało się przodkiym:
Hej grocze grejcie, na wszystkie stróny,
bom się doczekoł dziś swoje żóny
Zamowioł pón młody, świgoł groczóm pinóndz do rogu. Nojprzód tańczół sóm z pannóm młodóm, a zaś wołoł Proszymy za sobóm i wszyscy tańcowali po kuole w prawo. Zaś guoście zamouwiali tóńce w lewo i wspak, a na kłyniec piysze wiózanki dróżba zamowioł wiwata.
Siwy kóń pody mnóm siodej dziywcze zy mnóm,
czymej się uogóna, bydziesz muoja żóna.
Wszyscy chwytali sie za rynce w kółku, drużba z drubinióm we środku, łyn z flaszkóm włydki, łyna z kieliszkiym i tak dugo grali, oż łyni wszyjskim we kuole polouli. Na kłyniec grocze grali: Zdałoby się co wypić i drużba loł po ptoszku groczum.
Muzykanty po wiynkszy czynści grali trzy, śtyry kawołki i zaś robiyli krótkóm pouze.
Rżnyli bez żoudnych tam głojśników. Nó i bez to szłó so pogouda! Terou jes takou rumbanina, że sóm siebie nie słyjszysz! Jak muzykanty nie grali, guoście so goudali, jedli, piyli, śpiywal… uOd jednygo uode dwóch, buoli głowa buoli brzuch, a drużba i drużbinia jyno sie uwijali: łyn polywoł włydke, łyna z dziewuchami do pumuocy uobnosióła zagryske na talyrzach. Nu to po wiynkszy czynści bóły sa wej skibki ze syrami smażunymi i kulanymi, salcesónem, kiołbasóm tyż pastóm ze śledzi. Bóly tyż kwaśne kulki ze siekanygo miysa i kiszune uogłyry. Nu sa tyż loutały ze słodkim: babkóm, plouckiym i cioustkmi, musowo bóły kawalyrskie łoczka. Pamiyntejcie, że mało chtu siedzioł przy stuole, wszyscy stouli, żele siedzieli na jaki uowce pod ścianóm czasym. Co jaki czas drużbinioł musiaa kruopić podłoge wuodum, dechy nie bóły zakłoudane na uobce piyro. Jak feste tumpali, to o szed kurz, jak przy młócyniu.
A jajki urgiel miały bymny! Jyno łykały słodkie , na co dziń tegu nie mieli… I żopali bez ustanku lemulade z flaszek, oż mieli rółżewe wusiska. Loutali po cały gospodarce, po wyszkach i robiyli istnóm gemyle! Tyn dziyń sa muogli!
Mocno wożnym mumyntym na weselu bóło robiynie fotegrafki. Wszyscy mieli z tegu ucieche. Nosiyli stoły, krzesołka, łowki, czasym postowiali wuyz a zaś późni przyczepe. Wszysko, żeby piyntrami poustouwiać guości. Ustawiynie zawdy bóło jednakie: na duole, na środyjszku- młode państwo. Przy młody pannie siedzieli na krzesołkach jeje ruodzice, dziadki i krzaśni. I plebón, żele bół. Przy młodym pónie jegu ruodzice, dziadki i krzaśni.
Wyży stoli (jeszczy na ziymi) żónaci, jeszczy wyży na krzesołkach i łowkach tacy muojdsi żyniaci, ale tyż żonaci. Nojwyży na stołach, młodzi. Na śruodku drużba z butelką i drużbinioł z kieliszkym. Przed piyszym rzyndym na klyczkach wszystkie dzieciouki . I jeszczy, tero tegu ni ma: na fotegrafce byli tyż grocze zez instrumyntami i kucharki i dziewuchy pómocy zez tuortami, bobkami i kiołbasami. Zaś robiyli jeszczy zdjyncie poury młody z tymi, co byli za młodygu i same poury młody.
A zaś znowy tańcowali. Maja matka uopisywaa: „Ale bóły tuńce! uOrkiestra graa pod nogy, że giyrki same przebiyrałay! Krótko przerwa, żeby grocze łoddychli i znowy rżnyli. Do jedzy postawiało się stoły do wielgie izby, a zaś młodzi rug cug wszysko wywlekli i znowy my dylali!
uObiod w piyszy dziyń weselu dawali koło szóste po połydniu. A co bóło, na uobiod, to wóm uopisze, buo już za dojś tego żegotaniu…
Hej grocze grejcie - tłumaczenie
Hej muzykanci grajcie, na wszystkie strony
Jak tylko młodzi powynosili wszystkie stoły i krzesła z pokoi gdzie się tańczyło, orkiestra ustawiała się w rogu pokoju. Dudziarzom dawno stół i opierając się pośladkami na tym stole grali przez całe wesele. Wesele zaczynało się przodkiem:
Hej muzykanci grajcie, na wszystkie strony,
bom się doczekał dziś swojej żony
Zamawiał pan młody, wrzucał muzykantom pieniądze do rogu. Najpierw tańczył sam z panną młodą, a potem wołał Prosimy za sobą i wszyscy tańczyli po kole w prawo. Potem goście zamawiali tańce w różnych kierunkach wirowania, a na koniec drużba zamawiał wiwat.
Siwy koń pode mną, siadaj dziewczę ze mną,
trzymaj się ogona, będziesz moja żona.
Wszyscy chwytali się za ręce w kółku, drużba z drużbiną w środku, on z butelką wódki, ona z kieliszkiem i tak długo kapela grała, aż oni wszystkim w kole polali (do tego samego kieliszka) wódki. Na koniec muzykanci grali: Zdałoby się coś wypić i drużba lał po kieliszku muzykantom.
Muzykanci zwykle grali trzy, cztery utwory i robili krótką przerwę.
Grali bez żadnego nagłośnienia. No i dlatego można było porozmawiać, teraz orkiestra gra tak głośno, że sami siebie nie słyszymy! Gdy muzykanci nie grali, goście sobie rozmawiali, jedli, pili, śpiewali, np.: Od jednego ode dwóch, boli głowa boli brzuch, a drużba i drużbina nieustannie się uwijali: on polewał wódkę, ona z dziewczynami do pomocy obnosiła zakąski na talerzach. Najczęściej były to kanapki ze serami regionalnymi: smażonym i serami kulanymi, z salcesonem, kiełbasą, również z pastą śledziową. Były też kwaśne kulki z mielonego mięsa i kiszone ogórki. Obnosiły też kawałki ciasta: babkę, placek drożdżowy i ciastka, obowiązkowo ciastka kawalerskie oczka. Pamiętajcie, że mało kto siedział przy stole, wszyscy stali, wyjątkowo ktoś tam siedział na jakieś ławce pod ścianą. Co jakiś czas drużbina musiała kropić podłogę wodą, deski nie były zakładane na obce pióro. Jak mocno tupali, to był kurz jak przy młóceniu!
A jaką dzieciaki miały uciechę! Cały czas wcinały słodycze , na co dzień tego nie miały. I pili przezcały czas lemoniadę z butelek, aż mieli różowe wąsiska. Biegali po całej zagrodzie, skakali po belkach w stodole i robili istny bałagan. W ten dzień akurat mogli!
Bardzo ważnym momentem na weselu było robienie fotografii. Wszyscy mieli z tego wiele radości. Nosili stoły, krzesła, ławki, czasem podstawiali wóz, a w późniejszych czasach przyczepę. Wszystko po to, aby poustawiać gości „piętrami”. Ustawienie zawsze było takie: na dole, na środku – państwo młodzi. Przy młodej pannie siedzieli na krzesłach jej rodzice, dziadkowie i chrzestni. I proboszcz, jeśli był. Przy młodym panie jego rodzice, dziadkowie i chrzestni.
Wyżej stały, jeszcze na ziemi, pary żonatych (bardziej wiekowe}, jeszcze wyżej na krzesłach i ławkach takie młodsze pary żonatych. Najwyżej, na stołach stali młodzi. Na środku drużba z butelką i drużbina z kieliszkiem. Przed pierwszym rzędem, klęcząc na kolanach – wszystkie dzieciaki . I jeszcze, teraz tego nie ma: na fotografii byli też muzykanci z instrumentami oraz kucharki i dziewczyny pomocy z tortami, babkami i kiełbasami.
Potem robiono jeszcze zdjęcie pary młodej z tymi, co byli za młodych oraz samej pary młodej.
A potem znów tańczono. Moja matka opisywała: „Ależ były tańce! Orkiestra grała pod nogę tak, że nogi same podskakiwały! Krótka przerwa, żeby muzykanci odpoczęli – i znowu grali. Do jedzenia wstawiało się stoły i krzesła do dużego pokoju, a potem młodzi błyskawicznie je i wynosili i dalej tańczono!
Obiad w pierwszy dzień wesela podawano około osiemnastej. A co było na obiad, to wam napiszę, bo już za dużo tej gadaniny…
Oczepiny
Oczepiny
uOczepiny
Po uobiedzie w piyszy dziyń weselu, znaczy kole łysmy na wieczór, bół ci taniec dla westfaloków, abo do przychodnich, abo jeszczy inacy – dlo guości spuoza uokna. Jak sie jyno robiół ćmok pod uokno izby wef który weselnicy tańcowali przychuodziyli kuledzy, kulegoutki młodych, znajómki guości weselnych i chtu nie jyno. Na tóm uokuoliczność weselniki mieli swojóm włydke, z nióm śli na dwłyr i i so chlapnyli „halbke” z guośćmi spoza uokna. Drużbiniou co i rusz szła z weselnym plockiem pod uokno. Jak jyno grocze zapowiedzieli kawołek dlo przychodnich, pod uoknym robiół się kwik i lotanina. Nie każdyn kcioł iś tańcować do izby na wesele. Guoście weselni wychuodziyli do tyjch guości spuoza uokna i prosiyli do tóńca. Ło tam, jo lubiaam iś i duoś ludzi lubiało. Tak jyno lecieli. Na weselu wytańczyli so ze trzyj, śtyry kawołki, a zaś wszystkich ładnie wyrowodzali nazot, ale przód młody pón z młodóm panióm czynstowali ich włydkóm i zagryzkami nu i plockiym.
Przed pónocą zabawa bóła oż hej. Tańcowali, hulali, śpiywali, bawiyli sie w mietlorza, łapanie kokota i inny zabawy, przychuodziyli tyż rozmaite poprzebiyrane wytrykusy, nojwiyncy baby i dziady, śpiywali śpuortowne śpiywki ułożóne uo młodych i uo weselnych ruodzicach.
Nó a o pónocy – uoczepiny. Co byde godać – uoglóndnijcie so film, jak to sie uodbywało przódy, oż nie nastaa muoda na welóny i suknie.
A jak bydziecie uoglóndować tyn film, to sie dziwujcie, że pón młody ni móg rozróżnić, któro jes jegu . Miarkujcie: łyne bóły jednako uobleczóne (tedy jeszczy szły duo ślubu we strojach – jak to dzisiej sie godo – ludowych), jednakie czewiki, a w izbie sie gagały aby te świyczki.
Jak weszły suknie i welóny – uodminiuło się. uOrkijestra graa i śpiywaa stare bukówieckie, weselne śpiywki, na przyjkłod:
Jasiu do pszyniczki Kasia do żyta.
Nie umiała żyta usiyc, nie umiała chleba upiyc, kiepsko kobiyta”
Abo
Kiepskiygoś sobie Marysiu wybrała:
pijoczek łebski, robotnik kiepski,
łoj bydziesz, bydziesz na niegó płakała
Imiyna zmijali żeby bóły pasowne do poury młody, znowiali tyż na poczekaniu nowe przyśpiyki o młodych. Wszyscy tańcuowali i z młodóm poróm odbijanygo. Zaś muodych puosadziyli na krzesołka we śruodku koła. Styjmnyli młody pannie czewiczek i do czewiczka zbiyrali pinióndze „na czypiec”. A czasym jeszczy po starymu, pomiyndzy dwa talyrze. Zaś ty dziewuszki co bóły za młode zdyjmowały pannie młody welón, a łyna świgaa gó za siy, nu prosto jak jak terou. A muody pón świgoł muche. Jeszczy chwily potańcowali i panna młodo szła się przebrać w suknióm, jak pozywali „na przebranie”.
I tak jes mnij wiyncy do dzisiej.
Oczepiny - tłumaczenie
Oczepiny
Po obiedzie w pierwszy dzień wesela, czyli około ósmej wieczorem, był taniec dla westfaloków, albo dla przychodnich, albo jeszcze inaczej – dla gości spoza okna. Jak się tylko ściemniło pod okno pokoju, w którym weselnicy tańcowali, przychodzili koledzy, koleżanki młodych, znajomi gości weselnych i kto tylko chciał. Na tę okoliczność weselnicy mieli swoją wódkę, z nią szli na dwór i tam sobie wypili „połówkę” z gośćmi spoza okna. Drużbina co rusz szła z weselnym plackiem pod okno.
Jak tylko muzycy zapowiedzieli kawałek dla przychodnich, pod oknem robił się kwik i bieganina. Nie każdy chciał iść tańczyć do środka na wesele. Goście weselni wychodzili tymczasem do gości spoza okna i prosili ich do tańca. Ja tam akurat lubiłam iść i sporo ludzi lubiło. Tak tylko szli. Na weselu wytańczyli sobie ze trzy, cztery kawałki, a potem wszyscy ładnie byli wyprowadzani z powrotem, ale wpierw młody pan z młodą panią częstowali ich wódką, zakąskami no i plackiem.
Przed północą zabawa była na całego. Tańcowali, hulali, śpiewali, bawili się w mietlarza, łapanie koguta i inne zabawy, przychodzili też różni przebierańcy, najczęściej baby i dziady, śpiewali żartobliwe piosenki ułożone o młodych i o weselnych rodzicach.
No a o północy – oczepiny. Co będę mówić – obejrzyjcie sobie film, jak to się odbywało wcześniej, aż nie nastała moda na welony i suknie.
A jak będziecie oglądać ten film, to się nie dziwujcie, że pan młody nie mógł rozróżnić, która jest jego. No pomyślcie: one były jednakowo ubrane (wtedy jeszcze szły do ślubu w strojach dziś zwanych ludowymi), jednakowe buty, a w pokoju się świeciły tylko te obrzędowe świeczki.
Jak weszły suknie i welony – odmieniło się. Orkiestra grała i śpiewała stare bukówieckie weselne śpiewki, np.
Jasiu do pszeniczki Kasia do żyta.
Nie umiała żyta usiec, nie umiała chleba upiec, kiepska kobieta
Albo:
Kiepskiegoś sobie Marysiu wybrała:
pijaczek łebski, robotnik kiepski, oj będziesz, będziesz na niego płakała
Imiona zmieniali żeby pasowały do pary młodej, wymyślali też na poczekaniu nowe przyśpiewki o młodych. Wszyscy tańcowali z młodą parą odbijanego. Potem młodych posadzili na krzesełka w środku koła. Zdjęli młodej pannie bucik i do bucika zbierali pieniądze „na czepiec”. A czasem jeszcze po staremu, pomiędzy dwa talerze. Potem te dziewczyny, co były za młode, zdejmowały pannie młodej welon, a ona rzucała go za siebie, zupełnie jak teraz. A młody pan rzucał muchę. Jeszcze chwilę potańcowali i panna młoda szła się przebrać w suknię, jak się mówiło, „na przebranie”. I tak jest mniej więcej do dziś.
Polónejzym pó wsi
Polónejzym pó wsi
Polónejzym pó wsi
Po uoczepinach stajsi paczeli sie pkać do dóm. uOstawali młodzi , a ci – dali tańcowali, śpiywali, nu wygiby na całygu! Do samiuśkiygo rana! Uod pu trzecie, trzecie, to barzy śpiywali i sie tam bawiyli w rozmaite zabawy, buo groucze tyż dziebko się drzymnyli. Zagrali Kiedy ranne stajóm zuorze i bół fertyg. Chyba, że chtu przygroł na grumejsce abo na grzebiniu.
A rano, skorno świt, guoście weselni, z muzyjkantami, całóm kolónóm śli bez wieś. Pozywali to polónezym, abo jeszczy przódy – polinejzym. Pón młody i drużba brali włydke i puolywali każdymy kogu jyno spotkali. Śli wej takóm drógóm, żeby sa puozbiyrać znowy do kłypy weselników. Jak żym godaa, stajsi śli do dóm spać, tam niektórzy młodzi tyż, a rano, po uoprzyncie, znowy przychuodziyli na wesele. I łyni wiycie, po wiynkszy czynści, przyłónczali sie do polóneza. I tak sie wej się puozbiyrali guoście z całe wsi. A co przy tyjm bóło śpiywaniu, tańczyniu, śpasów, , chichrów! Matka Agrypina w swojym kajycie spómino: Śli my polónezym kole wuja Śliwy Wyrta. Ciuotka Gabryjela jeszczy spaa, chłopy mieli już po uoprzyncie. Wuja siknół, że jegu kłebiyta ni muoże wyliź z łyżka. Tedy chłopouki capli drobke spod kafra, zośtali do sypialki, przystawiyli jóm do łyżka i sprowadziyli ciuotke z wyra po droubce. Jo znowy sa pamiyntóm wesele u Guszoków w szejśdziesióntym śłydmym ruoku. Jak sie wrocali z polónezym, to zaczyno kruopić. Chłopouki narwali sa pryndko rabarberu, rozdali wszystkim jak parasuole i tak śli! A śpiywali! :
W tym Bukówcu dziywki śpióm, w tym Bukówcu dziywki śpióm
mygo głosu nie słyszóm, mygo głosu nie słyszóm …
Aby jedna nie spała, aby jedna nie spała,
Ta co na mnie czekała, ta co na mnie czekała
Abo:
Lecioł pies bez puole, uogón mioł spuszczóny,
musioł być żyniaty, bo bół zasmucóny
A tero suchejcie jak o polinejzie uopowiadaa Marynia Szkudlarczyka, ruocznik 1886. To ci wej bóło nagrane wef 1969! r: 18.40
Jak wszyscy sie zwalyli nazot na wesele, kucharki dawały śniodanie. A zaś znowy- sprzynta prek i tańcowanie! Młodzi dzie tam so drzymli, to by bóło nie do spiółowaniu, żeby bez spaniu. Ale za dojś spaniu nie bóło, każdyn kcioł sie nacieszyć tym weseliskiym.
Nu a jak dugo trwało wesele? Jeszcze do drugie wuojny bółó sa tak, jak puowiy wóm zarou Marynia Szkudlarczyczka:
Tuo ci bóły weseliska, szak! Czy my by to dzisiej wyczymali?
Polónejzym pó wsi - tłumaczenie
Polonezem po wsi
Po oczepinach starsi szykowali się do powrotu do domu. Zostawali młodzi, a ci – dalej tańcowali, śpiewali, no istne szaleństwo! Do samego rana! Od wpół do trzeciej, trzeciej, to bardziej śpiewali i się bawili w różne zabawy, bo muzykanci też trochę się przespali. Zagrali Kiedy ranne wstają zorze i było koniec. Chyba, że ktoś pograł na harmonijce ustnej albo na grzebieniu.
A rano, skoro świt, goście weselni z muzykantami, całą gromadą szli przez wieś. Nazywano to polonezem, albo jeszcze dawno, dawno temu- polinejzym. Pan młody i drużba brali wódkę i polewali każdemu kogo tylko spotkali. Szli taką trasą żeby pozbierać znów wszystkich weselników. Jak już mówiłam, starsi szli do domu spać, no niektórzy młodzi też, a rano, po obrządku znów przychodzili na wesele. I oni najczęściej przyłączali się do tego poloneza. No i tak się pozbierali goście z całej wsi. A co przy tym było śpiewania, tańczenia, żartów, śmiechu! Matka Agrypina w swoim zeszycie ze wspomnieniami pisze: Szliśmy polonezem koło wuja Śliwy Wyrta. Ciotka Gabriela jeszcze spała, mężczyźni mieli już po obrządku. Wujek rzucił, że jego żona nie może wyjść z łóżka. Wtedy chłopacy chwycili drabinę spod chlewika, zawlekli ją do sypialni, przystawili ją do łóżka i sprowadzili ciotke z łóżka po drabinie Ja z kolei pamiętam wesele u Głuszaków w sześćdziesiątym siódmym roku. Jak wracali z polonezem, to zaczęło kropić. Chłopaki narwali prędko rabarbaru, rozdali wszystkim jak parasole i tak szli! A śpiewali! :
W tym Bukówcu dziewki śpią, w tym Bukówcu dziewki śpią
mego głosu nie słyszą, mego głosu nie słyszą …
Tylko jedna nie spała, Tylko jedna nie spała,
Ta co na mnie czekała, ta co na mnie czekała
Albo:
Leciał pies bez pole, ogon miał spuszczony,
musiał być żonaty, bo był zasmucony
A teraz posłuchajcie jak o polonezie opowiadała Marynia Szkudlarczyk, rocznik 1886. To było nagrane w 1969 roku!
Jak wszyscy się znaleźli z powrotem na wesele, kucharki dawały śniadanie. A potem znowu- meble wyniesione i tańcowanie od nowa! Młodzi gdzieś chwilą zdrzemnęli, to byłoby nie do wytrzymania, by w ogóle nie spać. Ale za dużo spania nie było, każdy chciał się nacieszyć weseliskiem.
No a jak długo trwało wesele? Jeszcze prawie do drugiej wojny było tak, jak powie wam zaraz Marynia Szkudlarczyk.
To ci były weseliska! Czy my byśmy to dzisiaj wytrzymali?
uOgón abo potarzynia
uOgón
uOgón abo potarzynia
Anu buody, wesele wesele i puo weselu! uOstoł jyno uogón! Abo inacy potarzynia… Już jak żym uostatniyroz godaa, to sa już bóło ło ty potarzyni, ale powtórzma co prawióła Marynia Szkudlarzyczka.
Nu szak, tedy na uogónie byli muzykany i tańcowanie. Tak wej bóło jeszczy zaro po drugi wuojnie, póki grali dułdziorze. Jak nastały uorkiestry, to się skóńczóło granie i tańcowanie na uogónie. Ale tej, tero znowy nastaa muoda, żeby na uogunie mieć uorkiestre abo dyjskdżoukeja i tańcuować! Ło, i to już jakiś czas, szak! Nu i duobrze.
Ale jak bół czas, że bez graniu, to guoście so siedzieli, prawiyli, jedli co tam jeszczy uostało, śpiywali… Tyż uoglóndali podarki i telegramy (jak już wej nastały). Cuo sa dawali na prezynty? Skarupy, puoszwy, rynczniki, tyż uobrazy świyntych, a naszou busia z dziadkiym duostali tyż sa tyn zyjgor z wahadłym. Chuodzi do dzisiej! Piniuchów to raczy sie nie dawało, szak …
Na uogunie tyż dużo się goudało uo weselu: spuminali ktu tam co i z kiym, któ za dojś wyjpiól, któ świgoł rzycióm, nu klektali so, szak. Weselne uobserwatorki zdawały relacjum któ mo sie ku sie i już paczeli, czyje to bydzie te nastympne wesele!
Aha, jeszczy wóm musze to puowiedzieć: jak guoście wychuodziyli z weselu, duostawali wej paczki! Każdymu weselnou matka z kucharkami szykowa paczke z jakim słodkim, a jak bogate wesele to i dziebko kiołbasy wetkali. Guoście piynknie dziynkowali kucharkóm za uobsługę, uodbiyrali paczke i dawali jaki piniundz dziewuchom do pómuocy, bo matka weselnou płacióła aby gływny kucharze, a dziewuchy do pómuocy miały jyno to, co jym dali guoście na uodchuodne. Dziynkowało sie tyż muzykantóm. Wesele na wsi to bółó świynto!
Nu szak, tak ci bółó, ale sa tajkie weseliska pokóńczóły sie tak pod kłyniec lat szejździesióntych…uOrkiestry grały z głośnikami, zez kabliskami i już nie szły z weselym bez wieś… Cuoroz wiyncy ludzi w Bukływcu nie robióło już aby na ruoli i nie muogli so tak świyncić we śruody, czwourtki, pióntki – o pónidziałku po uogunie nie spómne… Zresztóm jak to się u nos godo – nastaa inno muoda… Duocna się przeminiuło w naszym Bukływcu w 1977 – pewno nie wiycie czymu tedy… Buo sa tedy uotwarli u nos wielgóm sale zez kuchniom i czym nie jyno i już nik duma wesela nie robiół… A zaś nastały wuolne sóbuoty i wesela przenieśli na sóbuoty… I tyla.
I tak ci to zes tyjmi bukówieckimi weselami bółó, szak. Dziynkuje, żeście ciyrpliwie suchali, uoglódowali, czyjtali, a bóła wos kłypa norodu! Żele wóm sie podobało – napiszcie, bydzie nóm miółó, mi i moji córze, co to wszysko kryncióła, móntowała i co nie jyno! Na kłyniec sa przeciy muszymy zaśpiywać:
Lelija, lelija szyrojkiygo ziela, nie bydziecie wy widzieli mojygo wesela
Bo moje wesele w Bukówcu byndzie, a na tym weselu siódmiu królów siyndzie
Lelija, lelija szyrokiygo ziela, nie bydziecie wy widzieli mojygo wesela
Bo moje wesele w Bukówcu bóło, śpiywali, dylali, ale sie skóńczóło…
uOgón - tłumaczenie
Ogon abo potarzynia
O jej, wesele, wesele i po weselu! Został tylko ogon! Albo inaczej potarzyna… Już jak ostatnio opowiadałam, to było o ogonie, ale powtórzmy co mówiła Marynia Szkudlarczyk w 1969 r.
Zauważcie, wtedy na ogonie byli muzykanci i tańce. Tak było jeszcze zaraz po drugiej wojnie, póki grali dudziarze. Gdy nastały orkiestry, to skończyło się granie i tańcowanie na ogonie. Ale słuchajcie, teraz znów nastała moda, by na ogonie mieć orkiestrę lub przynajmniej dyskdżokeja i tańczyć. I to już od dłuższego czasu! No i świetnie.
Ale w czasach gdy nie grano, goście sobie siedzieli, opowiadali, zajadli co jeszcze zostało, śpiewali… Również oglądali prezenty i telegramy (kiedy już były). Co wtedy dawano na prezenty? Zastawę stołową, pościele, ręczniki, również obrazy świętych, a nasza babcia z dziadkiem dostali też ten zegar z wahadłem. Chodzi do dzisiaj! Pieniędzy raczej nie dawano.
Na ogonie dużo też się rozmawiało o weselu: wspominano kto, co i z kim, kto za dużo wypił, kto miał fochy, no zwyczajnie plotkowano. Weselne obserwatorki zdawały relację kto z kim sprzyja i zastanawiali się, czyje też to będzie następne wesele!
Aha, jeszcze muszę wam to powiedzieć: gdy goście wychodzili z wesela, dostawali paczki! Każdemu weselna matka z kucharkami szykowała paczkę z ciastem, a jak bogate wesele to i trochę kiełbasy tam wkładano. Goście pięknie dziękowali kucharkom za obsługę, odbierali paczkę i dawali datki dziewczynom do pomocy, bo matka weselna płaciła tylko głównej kucharce, a dziewczyny do pomocy miały tylko to, co im dali goście na odchodne. Dziękowano też muzykantom. Wesele na wsi to było święto!
Tak to właśnie było, ale takie weseliska skończyły się tak pod koniec lat sześćdziesiątych…Orkiestry grały z nagłośnieniem, z okablowaniem i już nie szły z weselem przez wieś… Coraz więcej ludzi w Bukówcu nie pracowało już tylko w gospodarstwie i nie mogło sobie tak nie iść do pracy w środy, czwartki, piątki – o poniedziałku po ogonie nie wspomnę… Zresztą, jak to się u nas mawia – nastała inna moda… Zupełna zmiana nastąpiła w naszym Bukówcu w 1977 roku – pewnie nie wiecie dlaczego właśnie wtedy… Bo właśnie wtedy otwarto u nas dużą salę z kuchnią i zapleczem i już nikt w domu wesela nie robił… A potem nastały wolne soboty i wesela przeniesiono na soboty… I tyle w tym temacie.
I tak to właśnie z tymi bukówieckimi weselami było. Dziękuję, żeście cierpliwie słuchali, oglądali, czytali, a było was naprawdę dużo! Jeśli wam się podobało – napiszcie, będzie nam miło, mi i mojej córce, która to wszystko filmowała, montowała i co nie tylko! Na koniec jednak musimy zaśpiewać:
Lilja, lilja, szerokiego ziela, nie będziecie wy widzieli mojego wesela
Bo moje wesele w Bukówcu będzie, a na tym weselu siedmiu królów zasiądzie
Lilja, lilja szerokiego ziela, nie będziecie wy widzieli mojego wesela
Bo moje wesele w Bukówcu było, śpiewali, tańczyli, ale się skończyło…